Od poddanych do obywateli, czyli od konnego posłańca do Facebooka i Twittera
Wraz z rozwojem technologii zmienia się także sposób, w jaki władza się komunikuje – kiedyś z poddanymi, teraz, teoretycznie, z obywatelami. Działalność Sieci Watchdog byłaby znacznie trudniejsza trzy czy cztery stulecia temu, bowiem każdy wniosek o informację publiczną byłby zapewne wysyłany za pośrednictwem konnego posłańca. Dziś często wystarczy wysłać maila, by uzyskać wnioskowane informacje. Są jednak nawet prostsze sposoby, związane z serwisami społecznościowymi – przede wszystkim Facebookiem i Twitterem. Konto na Twitterze ma dziś Prezydent RP, Prezes Rady Ministrów i właściwie każdy polityk; powszechne wśród urzędów gminy jest także posługiwanie się stroną na Facebooku w celu komunikacji z mieszkańcami samorządu. Ustawa o dostępie do informacji publicznej powstała w 2001 r. – trzy lata przed powstaniem Facebooka, i pięć przed Twitterem.
Nie znaczy to jednak, że nie mają one nic wspólnego z informacją publiczną, szczególnie gdy korzystają z nich organy władzy. Dla przykładu, opinia publiczna dowiedziała się po raz pierwszy o tzw. Raporcie Banasia z tweeta (link do wpisu na Twitterze) rzecznika rządu, dopiero później informację potwierdziły inne kanały. Jak zatem korzystać z prawa do informacji publicznej przy pomocy mediów społecznościowych?
Wpis na Facebooku informacją publiczną?
Uregulowania ustawy o dostępie do informacji publicznej są dość proste – po pierwsze, każda informacja o sprawach publicznych stanowi informację publiczną (tak stanowi art. 1 ustawy). Po drugie, zgodnie z art. 10 ustawy, informację publiczną, która nie jest udostępniona w Biuletynie Informacji Publicznej organu, udostępnia się na wniosek. Warto wskazać, że na gruncie ustawy o dostępie do informacji publicznej organ nie ma obowiązku udostępniania informacji poprzez stronę, która nie jest BIP-em. Oznacza to również, że urząd nie może w odpowiedzi na wniosek po prostu odesłać wnioskodawcy do danej strony internetowej, gdzie poszukiwane przez niego informacje się znajdują. Innymi słowy – wskazanie takiej strony internetowej nie powoduje skutecznego udostępnienia informacji (tak np. orzekł WSA w Szczecinie w wyroku z 11 kwietnia 2018 r., sygn. akt II SAB/Sz 46/18).
Nie znaczy to jednak, że organy nie korzystają ze stron internetowych i mediów społecznościowych w celach komunikacyjnych. W 2019 roku Sieć Obywatelska Watchdog Polska zapytała gminy w czterech województwach o to, czy mają profile na Facebooku i Twitterze. Okazało się, że 78% z przebadanych gmin prowadziło profil na Facebooku, a zaledwie 7% – konto na Twitterze; (z całością raportu można zapoznać się tutaj). Można się spodziewać, że dziś fanpage’y i kont twitterowych jest więcej. Czy jeśli strona internetowa (a więc także Facebook i Twitter) nie służy – zgodnie z ustawą o dostępie do informacji publicznej – do udostępnienia wnioskowanej informacji, to tym samym zamieszczone tam dane nie stanowią informacji publicznej? Nie – ponieważ każda informacja dotycząca spraw publicznych stanowi informację publiczną, zatem decydujące jest tu kryterium przedmiotowe.
Nie każda aktywność osób pełniących funkcje publiczne będzie stanowić informację publiczną. Dla przykładu, wpis Patryka Jakiego na temat walki bokserskiej na Twitterze (link do wpisu) nie dotyczy raczej spraw publicznych – preferencje sportowe posła pozostają poza sferą zadań i spraw publicznych. Inaczej jednak należy ocenić już drugi tweet Jakiego o posiedzeniu europarlamentu (link do wpisu) – w tym przypadku polityk „szeruje” (czyli udostępnia) materiały związane z pełnieniem przez niego funkcji europosła. Wideo zawierające treść jego wystąpienia stanowi informację publiczną, bowiem obrazuje sposób, w jaki członek Parlamentu Europejskiego reprezentuje Polskę. W ramach zatem jednego konta mamy i informację publiczną, i informację niepubliczną. Oczywiście to jest związane ze specyfiką Twittera. Nie ma przeszkód, by osoba pełniąca funkcje publiczne korzystała np. z konta na Facebooku zarówno w celu informowania o swoich działaniach jako, dajmy na to, burmistrz miasta, jak i dla dzielenia się prywatnymi informacjami z życia.
Zarazem konta na różnych portalach społecznościowych, prowadzone w ramach i dla konkretnych instytucji publicznych, już w gruncie rzeczy dotyczą wyłącznie spraw publicznych i działania danej instytucji. Dla przykładu, Urząd Miasta Ełku wykazuje się sporą aktywnością na Facebooku, i przekazywane za jego pośrednictwem informacje dotyczą spraw miasta jako całości.
Mieszkańcu, nie zadawaj trudnych pytań, bo Cię zablokujemy
Społecznościowa aktywność różnego rodzaju organów i urzędów sprawia zatem, że zyskujemy nowy kanał do łatwego i szybkiego uzyskiwania informacji publicznej. Jednak specyfiką mediów społecznościowych jest możliwość „blokowania” innych użytkowników tego samego portalu. W efekcie dany użytkownik nie może zapoznać się z treścią danego profilu. Skoro już ustaliliśmy, że media społecznościowe mogą służyć także do udostępniania informacji publicznej, choć nie w sposób wskazany w ustawie – jakie są skutki takiej blokady?
W pierwszej kolejności trzeba podkreślić, że przywoływany niekiedy przy okazji blokowania użytkowników argument mówiący o “przestrzeganiu regulaminu portalu” jest nie do obronienia z prostej przyczyny – nie ma na świecie strony internetowej, której regulamin byłby ponad powszechnie obowiązującym prawem. Innymi słowy – wszelkie organy powinny mieć na względzie w pierwszej kolejności Konstytucję i ustawy, a nie Facebookowy regulamin.
Jeśli chodzi i blokowanie użytkowników na Facebooku, należy pamiętać o dwóch normach konstytucyjnych. Nie chodzi tylko o odcinanie od informacji. Media społecznościowe są bowiem także miejscem, w którym tę informację się komentuje i dyskutuje o niej. Dlatego pierwszą nasuwającą się normą jest wyrażona w art. 54 Konstytucji wolność wyrażania opinii. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę to, że istnieją inne dobra chronione, nie tylko wolność wyrażania opinii – najoczywistszym przykładem jest dobre imię. Zarazem sądy słusznie wskazują, że im większa społeczna waga sprawy, tym zakres dopuszczalnej krytyki jest większy, a w razie wątpliwości wolność słowa powinna uzyskać pierwszeństwo (tak Sąd Apelacyjny w Warszawie w wyroku z dnia 10 lipca 2019 r., sygn. akt V ACa 539/18). W odniesieniu do portali społecznościowych i organów władz publicznych można bezpiecznie założyć, że dyskusje będą odnosiły się do spraw publicznych – a w takich dyskusjach dopuszczalna jest krytyka, choćby ostra i niesprawiedliwa. Taki pogląd był wyrażany też na poziomie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, w sprawie Długołęcki p. Polsce, skarga nr 23806/03.
Z tego wynika, że internetowe fora (rozumiane szeroko, jako przestrzeń rozmowy) podlegają ochronie wolności wyrażania opinii – szczególnie ze względu na rolę, jaką dyskusja polityczna pełni w demokratycznym społeczeństwie obywatelskim. Dlatego, choć oczywiście można wyobrazić sobie sytuację, w której blokada będzie proporcjonalnym działaniem organu, to zazwyczaj stanowi nieuzasadnione ograniczenie wolności słowa. Urzędy powinny się liczyć z tym, że będą poddane krytyce, i nie zawsze muszą się z tą krytyką zgadzać, czy też widzieć jej zasadność. Sama kąśliwość komentarzy nie stanowi wystarczającego powodu ograniczenia wolności słowa. A często to prawdopodobnie ona jest przyczyną blokady.
Druga norma, to wyrażone w art. 61 prawo do uzyskiwania informacji publicznej, czy też, mówiąc ściślej, prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne, a także o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego, a także o działalności innych osób oraz jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa. Konstytucja w ogóle nie odnosi się do trybu udostępniania informacji, od tego jest ustawa. Ale mówi o naszym prawie do wiedzy. A skoro mamy takie prawo, to naprawdę muszą istnieć poważne podstawy do jego ograniczenia. Skoro urzędy zdecydowały się na prowadzenie mediów społecznościowych, to wybrały drogę, na której konsekwentnie muszą przestrzegać praw zawartych w Konstytucji. A te można ograniczyć w określonych przypadkach. Ktoś może powiedzieć – ale przecież można oglądać treści w mediach społecznościowych także bez logowania. Radzę spróbować. Różnica w korzystaniu z mediów społecznościowych dla zalogowanych użytkowników i bez logowania jest kolosalna. A gdy czyta się obie normy – z Art. 61 i Art. 54 Konstytucji, można dostrzec, jak obie są ważne w tym kontekście. Moim zdaniem ta wiedza ma dwa aspekty: po pierwsze organy wykorzystują media internetowe do informowania o swoich działaniach w przeróżnych sferach. Po drugie zaś – obywatele mają prawo również wiedzieć o samym działaniu Organu w sensie ścisłym – np. o tym, kto prowadzi dany portal, czy jakie są kryteria blokowania użytkowników na danym profilu.
Na razie jeszcze w realiach polskich brakuje orzecznictwa związanego z dostępem do mediów społecznościowych i prawem do informacji. Zarazem Europejski Trybunał Praw Człowieka stoi na stanowisku, że społeczeństwo ma prawo do otrzymywania informacji publicznej, a biorąc pod uwagę dostępność i zdolność przechowywania i przekazywania dużych ilości informacji, Internet odgrywa ważną rolę w poprawie dostępu społeczeństwa do wiadomości i generalnie ułatwia rozpowszechnianie informacji (tak w wyroku w sprawie Delfi AS przeciwko Estonii, skarga nr 64569/09).
Poskarż się, gdy Cię zablokują
Tyle teorii. Co jednak zrobić, gdy zostaniemy zablokowani przez, powiedzmy, burmistrza naszego miasta, który korzysta z Facebooka do informowania o swoich działaniach? Możemy oczywiście składać wnioski o informację publiczną w zakresie treści publikowanych na profilu czy też fanpage’u, ale na dłuższą metę to niezbyt efektywna metoda. Oczywiście, jeśli organ nie ustosunkuje się do naszego wniosku, bądź nie udostępni informacji, to warto złożyć w takiej sytuacji skargę na bezczynność bądź na decyzję.
Zasadniczo jednak właściwym trybem będzie skarga na podstawie przepisów Kodeksu Postępowania Administracyjnego. Art. 221 § 1 KPA daje prawo każdemu do występowania ze skargami i wnioskami do organów władz publicznych. Przedmiotem takiej skargi może być zaniedbanie lub nienależyte wykonywanie zadań przez właściwe organy albo przez ich pracowników, naruszenie praworządności lub interesów skarżących, a także przewlekłe lub biurokratyczne załatwianie spraw (art. 227 KPA). Naruszenie konstytucyjnie gwarantowanej wolności wyrażania opinii, a także prawa do informacji publicznej, bez wątpienia stanowi naruszenie praworządności, a jeśli skarżący został zablokowany, to także i jego interesów. Taką skargę należy skierować do organu, wskazanego w art. 229 KPA. Warto jednak poprzedzić skargę wezwaniem danego organu do zaprzestania stosowania blokady.
Z praktyki naszej poradni wynika, że urzędy często nie biorą pod uwagę konstytucyjnych praw jednostki i nadużywają możliwości, jakie daje administrowanie profilami na portalach społecznościowych. Warto pamiętać, że organ powinien znosić krytykę ze strony obywateli i jej wyrażanie nie powinno skutkować ograniczaniem informacyjnych praw jednostki. Takie działanie może powodować „efekt mrożący”, skutkujący tym, że ryzyko blokady zniechęca użytkowników Internetu do zadawania pytań, a na tym stracimy wszyscy. Dlatego nie powinniśmy bać się korzystać z naszych praw, a przy ich bezprawnym ograniczaniu – nie wahajmy się składać skarg.
Chcesz, aby Twoje prawa były chronione, a politycy mądrze wydawali Twoje pieniądze?
Wspieraj nas lub włącz się w nasze działania
Komentarze 0
Dodaj komentarz