Mateusz Wojcieszak od 2014 roku spiera się z Portem Lotniczym RADOM o udostępnienie rejestru zawieranych przez spółkę umów (o sprawie pisaliśmy tu: Port lotniczy Radom.Rażące naruszenie prawa i 10 000 grzywny – kolejny wyrok ). Sprawa nadal jest w toku, a Mateusz wierzy, że jego rodzinne miasto będzie kiedyś transparentne.
Agnieszka Wójcik*: Opowieści dobrze zaczynać od początku, kiedy dopiero dowiadujemy się, co jest „Za górami, za lasami”. W tej opowieści znajdziemy Radom, Twoje rodzinne miasto. Wydaje się, że słynna sprawa z Portem Lotniczym ciągnie się w nieskończoność. Na jakim etapie znajduje się ona teraz?
Mateusz Wojcieszak**: Niestety ta sprawa ciągle jest w toku. Mówię niestety nie dlatego, że złoszczę się na Port Lotniczy za to, że korzysta ze swojego prawa do obrony, bardziej dlatego, że wokół tej sprawy ciągną się zbyt duże publiczne pieniądze – wpisy sądowe, wynagrodzenia dla radców prawnych, zewnętrzna kancelaria. Nie rozumiem, po co to wszystko, po co wydawać tyle publicznych środków na zawracanie kijem Wisły. W tym momencie czekam na wyznaczenie terminu rozprawy przed Naczelnym Sądem Administracyjnym ze skargi kasacyjnej Portu Lotniczego. Na finał całej sprawy poczekamy jeszcze ok. 2 lat.
Mimo młodego wieku jesteś już doświadczonym watchdogiem. Czy ta sprawa ma jakieś szczególne znaczenie? W całym Twoim dorobku jest ona najgłośniejsza.
To duża sprawa, która poruszyła sceną medialną w Radomiu. Swego czasu dużo się o tym mówiło, szczególnie dlatego, że niektórym wpisywało się to w ogólny nurt krytyki tej inwestycji. Dla mnie to też ważna sprawa, bo dużo się przy niej nauczyłem, wertowałem dziesiątki przypisów i orzeczeń, tak aby po prostu przekonać skład sędziowski do swojej racji.
Jak zaczynałeś swoją działalność w Radomiu na rzecz szeroko rozumianego społeczeństwa obywatelskiego?
Pierwsze działania to był monitoring sportu powszechnego z Siecią Obywatelską Watchdog Polska – wtedy byłem jeszcze marszałkiem Parlamentu Młodzieży Miasta Radomia. Wciągnęło mnie to – zauważyłem, że o swoje prawa mogą dopominać się też dzieci i młodzież. Ale nie w wersji – „nudzi mi się, to napiszę wniosek i się z nimi pobawię w sąd”. Bardziej, że na przykładzie pracy przy monitoringu można zobaczyć jak te cyferki, uchwały i zarządzenia wpływają później na godziny otwarcia basenu czy stan lokalnych boisk. Ta realność prawa do informacji mnie urzekła.
A czym dziś w kontekście działań obywatelskich zajmujesz się w Radomiu?
W Radomiu prowadzę nieformalną grupę ZMIANA. W ramach jej działalności wnioskuję o informację publiczną, prowadzę dialog ze spółkami i instytucjami na temat proobywatelskich rozwiązań takich jak budżet obywatelski, obywatelska inicjatywa uchwałodawcza czy rejestr umów. Prowadzę też lokalny portal o pracy Rady: www.radom.mamprawowiedziec.pl.
Byłeś pierwszą osobą w Radomiu, która zaczęła regularne składać wnioski do Prezydenta Radomia o udostępnienie informacji publicznej. Od Twoich pierwszych wniosków minęło już kilka lat. Czy Radom zmienił się jakoś dzięki prawu do informacji publicznej?
Te zmiany nie są olbrzymie, w stylu wszyscy są uśmiechnięci i szczęśliwi z możliwości wnioskowania. To mikrozmiany, które z czasem złożą się na zmianę widzialną. W Radomiu mamy teraz rejestr umów cywilnoprawnych, który jest na bieżąco aktualizowany, dwie spółki publikują swoje zestawienia umów, Port Lotniczy od czasu do czasu udostępni ważne dokumenty, a dziennikarze częściej o nie pytają. Te zmiany nie są moją zasługą, ale działalności kilkunastu osób, którym się chce.
Przed rokiem, w którym wysłałem pierwszy wniosek o informację publiczną, w skali roku urząd odpowiedział na kilkanaście wniosków. Później, po moich pierwszych wnioskach to było około kilkadziesiąt wniosków w skali roku. Jak powie się o czymś głośno, ludzie zaczynają poznawać to narzędzie.
Często powtarzasz zdanie: „Jawność mam wpisaną w rocznik”-ten chwytliwy zwrot stał się w pewnym sensie Twoim mottem. Skąd pomysł na takie hasło?
Z tym zwrotem związana jest w ogóle śmieszna historia. Rozmawiałem z Borysem Burą (członek Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska-red.), już nawet nie pamiętam w jakiej sprawie. Borys zaczął wymyślać jakieś luźne hasła związane z jawnością, rocznikiem, ale pomylił się. Chciał napisać coś zupełnie innego i napisał przez pomyłkę: „Jawność w rocznik”. Zapadło w pamięć, a następnego dnia miałem wywiad z radomską Wyborczą dot. sprawy sądowej z Portem Lotniczym Radom, i użyłem tego jako „Jawność mam wpisaną w rocznik”. Było to efektem pomyłki, ale uważam, że jest to symboliczne nie tylko dla mnie. Ludzie w naszym wieku mają coś z tego, mają jawność wpisaną w rocznik. Z łatwością oddajemy naszą prywatność, dzielimy się momentami, jesteśmy prywatnie transparentni.
Czy dla Ciebie po kilku już latach aktywnego działania na rzecz społeczeństwa obywatelskiego jest jawność? Jak ją rozumiesz?
Nasza prywatność jest już tak ograniczona, oddajemy ją swobodnie i firmom zagranicznym, i naszym znajomym, rodzinie. Po prostu jesteśmy jawni. Jednostki zaczynają publikować informacje o swoim życiu prywatnym, a instytucje, które są stworzone dla jednostek i przez jednostki – często nie rozumieją, czym jest jawność. Z jednej strony ludzie oddają informacje o sobie, ale jak już współtworzą te instytucje to nagle zamykają się na jawność.
Jaką przewidujesz przyszłość dla prawa do informacji publicznej?
Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógłby mi odebrać prawo do jawności, bo ta jawność w Polsce na poziomie podstawowym panuje. Chodzi o to, żeby pójść krok dalej, bo jawność się rozwija. Nie możemy się zatrzymać na jawności w rozumieniu tylko dokumentów. Jawność, tak jak cały świat, rozwija się dynamicznie, zaczynamy myśleć o jawności w sposób nowoczesny. Niech to będą zbiory czyste, zbiory do przetwarzania dla programistów, niech to będą otwarte dane. I w tym jest problem, żeby dostosować tę jawność, która dla nas jest bardzo powszechna, do XXI wieku.
Jak zatem w kontekście dynamicznego rozwoju technologicznego, globalizacji, digitalizacji, których jesteśmy świadkami oceniasz współczesną mentalność pracowników organów administracji państwowej? Czy to nadal „bastion PRL-owskiej biurokracji”?
W ogóle uważam, że tak myśląc o pracownikach organów publicznych, bardzo zamykamy sobie drogę do współpracy. Unikam takiego myślenia, że tam są jakieś naleciałości, motłoch PRL-owski. Nie chcę tak myśleć, chociaż pewnie nieraz mi się to zdarza. Jak zmieniłem swoje myślenie, zobaczyłem, że urzędnicy są tacy, jak my. Zacząłem dzięki temu robić więcej rzeczy w Radomiu np. wprowadzenie rejestru umów osiągnąłem przez zwykłą rozmowę z urzędnikami, a nie przez sprawy w sądzie. Nie groziłem, tylko starałem się wytłumaczyć, jak ważną jest to kwestią. Po co się negatywnie nastawiać, sami możemy kiedyś pracować w urzędzie, instytucji publicznej i myślę sobie, że nie chciałbym być postrzegany jako biurokrata.
Zauważasz podobne pozytywne zmiany w postrzeganiu urzędników także u przeciętnego przechodnia?
Tak, choć dalej wśród moich znajomych watchdogów jest dużo takiego nastawienia negatywnego. To nie jest fair. To nie jest fajne. Ja bym powiedział, że także z tą naleciałością trzeba walczyć, watchdog musi też rozmawiać, a nie tylko walczyć. To jest społeczna kontrola, a „społeczna” oznacza otwarta na dialog z innymi, nie kojarzy się z czymś negatywnym.
Traktujesz prawo do informacji publicznej jako pewną misję. Czy masz zatem jakieś przesłanie dla obywateli? Jak zachęciłbyś przeciętnego Jana Kowalskiego do tego, że warto korzystać z prawa do informacji publicznej?
Nie jestem zwolennikiem zachęcania innych do idei jawności w stylu: „Ej, zawnioskuj sobie, zobacz jakie to proste” albo „Jakie najtrudniejsze pytanie mogę zadać?”. Wnioskowanie wynika z potrzeby. Ja polecam ludziom, żeby najpierw dowiedzieli się, czym jest prawo do informacji publicznej i dodali je do katalogu narzędzi służących do realizacji swoich potrzeb. I kiedy będą czytali artykuł o jakichś działaniach, wypowiedź polityka, będą się zastanawiali: „Jak to poprawić, gdzie dowiedzieć się o tym więcej”, żeby przyszło im do głowy, że istnieje cały mechanizm wnioskowania o informację publiczną. Nie wiem, czy to jest zachęta, wnioskować należy wtedy, gdy jest potrzeba.
*Agnieszka Wójcik – wolontariuszka Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska
**Mateusz Wojcieszak – lokalny watchdog z Radomia, obecnie student prawa i historii sztuki na indywidualnych studiach międzyobszarowych na Uniwersytecie Warszawskim. Zawodowo związany z Fundacją Pole Dialogu oraz z Centrum Edukacji Obywatelskiej. Zaangażowany w projekty społeczne i III sektor – m.in. w Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, Fundacji Katarzyny Kozyry. Tworzy i koordynuje własne projekty – m.in. obywatelski monitoring konfliktu interesów, wtyczka Hejt_alert.
Chcesz, aby Twoje prawa były chronione, a politycy mądrze wydawali Twoje pieniądze?
Wspieraj nas lub włącz się w nasze działania
Komentarze 0
Dodaj komentarz