Publikujemy wypowiedź Sieci Obywatelskiej – Watchdog Polska w związku z wywiadem udzielonym przez Macieja Berka z Rządowego Centrum Legislacji Dziennikowi Gazecie Prawnej (Berek: dostęp do informacji publicznej działa też przeciwko państwu). Odpowiedź ukazała się na łamach tejże gazety 21.02.2014 roku.
Ustawę o dostępie do informacji publicznej trzeba znowelizować, ponieważ obywatele zadają władzom trudne pytania – czy właśnie tak należy rozumieć wypowiedź Macieja Berka, prezesa Rządowego Centrum Legislacji, z którym wywiad ukazał się na łamach DGP (21/2014)? W tekście „Główkujemy nad informacją publiczną” pojawia się teza o szkodliwości dostępu do informacji. Nie jesteśmy tym zaskoczeni. Już od pewnego czasu dochodzą nas głosy przeciwstawiające jawność efektywności działania państwa. Dobrze, że debata przenosi się do obiegu publicznego.
Podstawowym grzechem przeciwników jawności jest brak dowodów na głoszone tezy o nadużywaniu przez obywateli prawa do informacji. Nie przeszkadza to jednak w budowaniu klimatu sprzyjającego ograniczeniu tej swobody. Trudno prorokować, jak miałoby to wyglądać formalnie, skoro jawność gwarantuje art. 61. konstytucji. Jasne jest jednak, że dzieje się coś złego.
Zacznijmy od rzekomego nastawania obywateli na prywatność osób pełniących funkcje publiczne. Jako przykład podane zostały wnioski o ujawnienie kalendarzy funkcjonariuszy publicznych. To my je złożyliśmy i dotyczyły one tylko tego, z kim i kiedy spotykali się ministrowie w ramach obowiązków służbowych. W większości przypadków odmawiano nam tych informacji. Czy faktycznie to, jak minister sprawuje swoją funkcję, jest jego sprawą prywatną? Generalny inspektor ochrony danych osobowych był innego zdania i swój kalendarz udostępnił – wyłączając jedynie jawność spotkań prywatnych. Honor rządu uratował minister środowiska, który także zastosował się do wymogów prawa. Sprawdzaliśmy też, jak sprawa wygląda w instytucjach Unii Europejskiej i bez problemu otrzymaliśmy kalendarz komisarza Janusza Lewandowskiego oraz rzecznika praw obywatelskich UE.
Drugi przywołany przez ministra Berka przykład szkodliwości dostępu do informacji dotyczy korespondencji elektronicznej członków rządu. W 2011 r., podczas finalnych prac nad nowelizacją ustawy o dostępie do informacji publicznej, członkowie rządu wysłali w korespondencji elektronicznej niezgłaszane wcześniej propozycje zmian w tej ustawie. Poprawki pojawiały się co chwila, i to niemal znikąd; w dodatku konsultowane były nie z ogółem społeczeństwa, lecz tylko wybranymi gremiami. Poprosiliśmy o wgląd w e-maile związane z nowelizacją. Nasz wniosek dotyczył zatem konkretnej sprawy publicznej. Nie byłby potrzebny, gdyby władze większą wagę przywiązywały do jawności procesu legislacyjnego. Działo się to tuż przed skierowaniem dokumentu do Sejmu. Nieprawdą jest zatem – co zasugerowano w wywiadzie – że interesowały nas wczesne prace nad ustawą, gdy ciekawość zagrażałaby pracy legislatorów. Zresztą nie znamy dowodów, które potwierdzałyby, że kiedykolwiek tak się stało. Pamiętamy jednak sprawy związane z procesem legislacyjnym ustawy o radiofonii i telewizji i ustawy hazardowej, w których brak jawności wywołał lub mógł wywołać negatywne skutki dla interesu publicznego.
W końcu rzekomo groźne dla państwa miałoby być ujawnienie „opinii prawnych, które zawierają taktykę procesową”. Jest to mit, z którym trudno nam dyskutować, ponieważ nie ujawniono konkretnych przypadków. Od lat natomiast słyszymy, że takowe są. Może zatem chodzi tu o niechęć administracji do korzystania z procedur ustawy o ochronie informacji niejawnych i wpisanie do ustawy o dostępie do informacji łatwiejszej ścieżki utajniania dokumentów.
Każdego roku około tysiąca osób zgłasza się do prawników Sieci Obywatelskiej – Watchdog Polska po poradę prawną w związku z trudnościami w dostępie do informacji publicznej. Uczestniczymy w dziesiątkach postępowań przed sądami administracyjnymi. Brak jawności jest więc polską rzeczywistością. A mimo to przynajmniej trzy ośrodki pracują nad nowelizacją, która tę jawność prawdopodobnie ograniczy: Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji i teraz Rządowe Centrum Legislacyjne.
I na koniec smutna historia: ustawę o dostępie do informacji publicznej uchwalono niemal trzynaście lat temu. Sprawy z nią związane Sąd Najwyższy rozpatrywał wielokrotnie i przez wiele lat nie budziła ona jego wątpliwości. Wystarczyło jednak, że kilka osób zainteresowało się funkcjonowaniem samego sądu, a pod koniec ubiegłego roku pierwszy prezes Sądu Najwyższego złożył do Trybunału Konstytucyjnego zapytanie o to, czy ustawa jest w ogóle zgodna z konstytucją. Minister Berek na łamach DGP stwierdza, że to bardzo ciekawe pytania. Dla nas są one przerażające, bo dobitnie wskazują, że organy państwa interesują się ustawą w takim zakresie, w jakim ona im przeszkadza.
Chcesz, aby Twoje prawa były chronione, a politycy mądrze wydawali Twoje pieniądze?
Wspieraj nas lub włącz się w nasze działania
Komentarze 0
Dodaj komentarz